Można by się zastanawiać, dlaczego Jacek Hugo-Bader po raz kolejny zapuszcza się w niedostępny, przerażający rejon Rosji. W miejsce, gdzie przy siarczystym mrozie i hektolitrach alkoholu wspomina się okrutną przeszłość obozów przymusowej pracy, a mimo to kocha się tę ziemię i pozostaje się jej wiernym do końca życia. Owszem, można by się zastanawiać, ale autor na kartach swej książki wielokrotnie mówi o tym sam.
„Jadę na Kołymę, żeby zobaczyć, jak się żyje w takim miejscu, na takim cmentarzu. Najdłuższym. Można się tu kochać, śmiać, krzyczeć z radości? A jak tu się płacze, płodzi i wychowuje dzieci, zarabia, pije wódkę, umiera? O tym chcę pisać. I o tym, co tu jedzą, jak płuczą złoto, pieką chleb, modlą się, leczą, marzą, walczą, tłuką po mordach... Gdy ląduję, w aeroporcie pod Magadanem czytam wielki napis: «Witajcie na Kołymie – w złotym sercu Rosji»”.
„Dzienniki kołymskie” czytają Jacek Hugo-Bader, Joanna Szczepkowska, Adam Ferency oraz – w ostatnich rozdziałach – bohaterowie opowieści.