Rodzice Tommy’ego Llewellyna budzą się w środku nocy. Z ich domu zniknęły wszystkie rzeczy związane z malutkim synem. Co jednak dziwniejsze, oboje nie wiedzą nawet, że chłopczyk śpiący obok w salonie to ich dziecko. A to wszystko dlatego, że takie jest przeznaczenie Tommy’ego: nikt nie pamięta go dłużej niż 365 dni.
Co roku, tego samego dnia, ludzie z jego otoczenia zapominają o tym, że kiedykolwiek istniał. W każde urodziny chłopak budzi się rano z czystą kartą, co nazywa Resetem. Musi od nowa szukać przyjaciół, walczyć o siebie, przypominać się światu.
Pewnego dnia to, co kiedyś niemożliwe, ma szansę się spełnić. Tommy Llewellyn się zakochuje. Aby przerwać błędne koło i zdobyć miłość, wyrusza na misję, by oszukać okrutny los i wreszcie zostać zapamiętany. Wkrótce będzie musiał się zastanowić, co jest ważniejsze – rzeczy, które zostawiamy za sobą, czy ludzie, których poznajemy na nowo.
Fragment powieści „Każdy rok Tommy'ego Llewellyna”:
Trzy razy Leo i Elise opowiadali policjantowi tę samą historię – raz, stojąc przy łóżeczku, a potem dwa razy, siedząc naprzeciwko niego przy stole w salonie. Elliott zawzięcie notował ich zeznania, robiąc przy tym całą gamę min.
– No dobrze. Czy osoba, która podrzuciła tu dziecko... przyniosła też łóżeczko?
Oboje skinęli głowami.
– A w tym czasie państwo spali?
Ponownie przytaknęli.
– Co was obudziło?
– Usłyszeliśmy go – odparła Elise. Miała bladą, ściągniętą twarz. Nadal nie mogła zrozumieć, jak to się stało, że są przesłuchiwani przy stole, przy którym zwykle jadała śniadanie.
– Tego człowieka, który przyniósł łóżeczko?
– Nie. Jego. – Wskazała na chłopczyka siedzącego w rozgrzebanej pościeli. Z zaciekawieniem przyglądał się ludziom, którzy zebrali się przy jego łóżku, jakby zafascynowany tym zamieszaniem.
– I wtedy zadzwoniliście na policję. Bo dzieciak wam się obudził. – Posterunkowy Elliott westchnął. – Ja pierdolę – mruknął, tym razem nie pod nosem.
Leo już otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Elise położyła rękę na jego ramieniu, więc chwilę odczekał, żeby się uspokoić.
– Już panu mówiliśmy. To nie nasze dziecko. Nie mamy dzieci. Jeszcze nie. – Miał ochotę dodać, że to nie ten etap Planu, że dzieci mają się urodzić na etapie drugim, ale uznał, że policjanta raczej to nie zainteresuje.
I miał rację.
Posterunkowy James Elliott znowu na nich spojrzał, po czym z przesadną uwagą rozejrzał się po salonie, jakby szukał ukrytych kamer.
– To jakiś żart, prawda? – Oboje przecząco pokręcili głowami. – No dobrze. Co wzięliście?
Elise i Leo popatrzyli po sobie, zdezorientowani.
– Czym się naćpaliście? – spytał policjant, po czym westchnął, nawet nie próbując ukryć zniecierpliwienia. – Słuchajcie, nikt nie włamuje się do cudzego domu, żeby zostawić tam dziecko. Powiedzcie mi więc, co tak naprawdę się wydarzyło. Naćpaliście się i marnując mój czas, zadzwoniliście do mnie o drugiej w nocy, bo zapomnieliście, że macie dziecko, którym powinniście się opiekować. Mam rację?
Sam nie do końca wierzył w to, co mówi – chociaż oczywiście nie zamierzał się do tego przyznać. Tych dwoje nie wyglądało na ćpunów. Wyglądali jak... cholera, wyglądali jak nauczyciele na szkolnej wycieczce, którzy w środku nocy zwlekli się z łóżek, żeby uspokoić rozrabiające dzieciaki. Poza tym w salonie w ogóle nie śmierdziało trawką. Pachniało w nim... cóż, pachniało tak, jakby mieszkało tam dziecko. Pieluszkami i zasypką. I mlekiem.
Poczuł lekki, pulsujący ból głowy nad lewym okiem – zupełnie, jakby ktoś uderzał go tam malutkim młoteczkiem. Z zewnątrz ten dom wyglądał nędznie, ale mieszkanie było niezwykle schludne: czyste podłogi, ładne meble, mnóstwo półek z książkami, zdjęcia na ścianach. (Te ostatnie stanowiły niecodzienny widok. W wielu mieszkaniach, do których go wzywano, jedyną ozdobą był tylko plakat – przeważnie jakichś obdartych heavy-metalowców – zasłaniający dziurę w ścianie). Stół przy łóżeczku był całkowicie pusty, znajdował się na nim tylko wazonik z bukiecikiem różowo-białych kwiatów.
– Niczego nie braliśmy – zaprzeczył Leo stanowczym tonem. – Nie rozumiemy, co się dzieje. Wiemy, że to brzmi dziwnie...
– Poważnie? – przerwał mu policjant. – Co pan powie?
Chłopczyk zaczął płakać. Leo i Elise znowu popatrzyli po sobie, ale żadne z nich nie ruszyło się z miejsca.
Uderzenia młoteczka w czaszce posterunkowego nieco przybrały na sile.
– Nie weźmie go pani na ręce? – spytał. Nie mógł już dłużej słuchać tego zawodzenia.
Elise wstała, schyliła się nad łóżeczkiem, wyjęła z niego dziecko i wyprostowała się, trzymając je niezręcznie na rękach.
Dziwne, pomyślał Elliott. Nawet najbardziej popieprzone matki opierają sobie dziecko na biodrze.
– Proszę zaczekać – powiedział. – Muszę złożyć meldunek. (ciąg dalszy w pełnej wersji audioksiążki)
(Opis pochodzi od wydawcy).
„Każdy rok Tommy'ego Llewellyna” – jak słuchać audiobook?
Audiobook (mp3) przesłuchasz wygodnie w aplikacji mobilnej Publio na swoim smartfonie lub tablecie. Pliki pobierzesz także na komputer.
Przed zakupem możesz odsłuchać lub pobrać darmowy fragment audiobooka.
Wolisz czytać?
W Publio.pl książka dostępna jest także w formacie epub, kindle mobi jako „Każdy rok Tommy'ego Llewellyna” ebook.