OT, HISTORYJKA – Pan zaczeka chwilę, coś panu pokażę – wyszeptała z przejęciem i podreptała na zaplecze. Sprzedawca, starszy dystyngowany pan, którego zostawiła samego ze mną w tym niezwykłym sklepie, uśmiechnął się zakłopotany. – Z Polski?– zapytał, jakby chciał się upewnić, że się nie przesłyszeli. – Z Warszawy – przytaknąłem i oparłem ostrożnie dłonie o chłodny blat dębowej barierki. A potem z nabożnym skupieniem, należnym takim miejscom, zacząłem robić to, co zwykle tu robię: rozglądać się po witrynach i czytać łacińskie nazwy na wysokich słojach i butlach, które stoją w niezmiennym od prawie dwustu lat porządku za szybami w zielonych ramach. Na zapleczu coś zaszurało. – Un momento! – krzyknęła kobieta, a sprzedawca raz jeszcze się uśmiechnął, tym razem jakby przepraszająco: „To trochę potrwa” – wyczytałem w jego wzroku. Na zewnątrz był skwar i harmider, ale ja wszedłem tu nie tylko dla wytchnienia. Lubię to miejsce i zaglądam doń za każdym razem, gdy jestem w Barcelonie. Droga prosta – z Rambli skręcam w lewo w carrer de Colom i już po chwili jestem na prostokątnym, pięknie ocienionym palmami, Plaça Reial. Idę ku wschodniemu narożnikowi, gdzie pod arkadą, przed wąską carrer del Vidre, od 1823 roku mieści się Herboris-teria del Rei. Zielarnia Króla. Zabudowana antycznymi meblami, z marmurowym popiersiem Karola Linneusza na wysokiej, bogato zdobionej kolumience, wypełniona wonią suszonych ziół wiązanych starannie w pęczki i medykamentów w woreczkach, torebeczkach. Wnętrze, które wygląda jak scenografia spektaklu czy filmu – nic dziwnego, że Tom Tykwer kręcił tu sceny historycznego thrillera „Pachnidło”. Lubię to miejsce, bo sprzedawcy starej daty znają się na swojej robocie. Cierpliwie wysłuchają i dobiorą odpowiednią mieszankę, wytłumaczą, jaka jest różnica między miętą zwyczajną a miętą ze stoków Pirenejów. Na zapleczu zaskrzypiało i usłyszałem pośpieszne dreptanie. Kobieta niosła w ręku starą kartę, skinęła, bym się zbliżył i pochylił. – Proszę, niech pan spojrzy. Ja mam polskie korzenie, o, tu jest nasze rodowe nazwisko, ale ja już nie mówię po polsku, nie przeczytam, to dla mnie za trudne. –Horwitz – odczytałem głośno ze starego dyplomu poświadczającego profesję. –Właśnie, Orrrwic – powtórzyła z hiszpańska. – W Polsce to nadal popularne nazwisko, nieprawdaż? Przytaknąłem. Kupiłem torebkę z suszoną miętą. Tą z Pirenejów. Aromatyczniejszą i pewniejszą w działaniu. Ot, historyjka. Powierzchnia zdarzeń. Co pod nią? Pod wyobrażeniem? Stereotypem? Szukamy odpowiedzi po szerokim świecie: w Kongo, Papui, Bangladeszu, Indiach, Somalii, Peru. I bliżej: w Islandii, Gruzji, Grecji, na Sardynii, we Włoszech. I najbliżej– na Pustyni Błędowskiej. Zapraszam. Dariusz Fedor, redaktor naczelny