Zabić miłość to jedna z najgorszych zbrodni. Człowiek żyje bezpiecznie w swoim własnym świecie, który ukochał, w zgodzie z rodziną, sąsiadami, czerpie satysfakcję z wykonywanej przez siebie pracy. Jest szczęśliwy, bo przynależy do tego jedynego miejsca na ziemi. Właśnie: do swojego miejsca, w którym się urodził i mieszka od wielu lat. Co zatem czuje, słysząc nagle, że uważa się go za obcego? Otóż nie daje wiary tym słowom. Stary Mendel Gdański nie uwierzył zwiastunom złych wiadomości. Prawe serce i logiczny umysł nie mogły pojąć bezsensownej niegodziwości.
Jednak go skrzywdzono. Może fizycznie nie stało się nic nieodwracalnego, ale w prostolinijnym, szlachetnym starcu umarła wiara w sprawiedliwość, zabito w nim, jak sam powiedział, serce do własnego miasta.
„Mendel Gdański” to przejmująca opowieść o wielkiej krzywdzie. Taka krzywda nie przydarzyła się jednak tylko bohaterowi opowiadania Marii Konopnickiej. Ona ma miejsce od zarania dziejów po dzień dzisiejszy wówczas, gdy odmawiamy komuś praw równych ze wszystkimi z powodu jakiejkolwiek inności. I nie musi chodzić jedynie o religię czy narodowość. „Mendel Gdański” to nowela ponadczasowa, tak jak ponadczasową kwestią jest potrzeba tolerancji. Bo nietolerancja zabija, nawet słowem.