Piraci, skarby, przygody, diabły morskie i bitwy. Czy chodzi o chłopaka imieniem Sindbad, Robinson, Tomek czy jakimkolwiek innym, słowa te, lub raczej hasła, wywołają zawsze i pod każdą szerokością geograficzną podobny odzew. Marzenie o sławie podróżnika, zdobywcy i odkrywcy towarzyszy od najwcześniejszych dni wszystkim, którzy mieli szczęście zetknąć się z książką przygodową, awanturniczą, przyrodniczą...
„Wyspa Skarbów” Stevensona to klasyka tego gatunku, powieść trzymająca w napięciu od początku do końca, wbijająca w fotel i dająca wytchnienie zmysłom wyłącznie wtedy, gdy przyśni się złowieszcze stukanie drewnianej nogi starego marynarza. Czy można zachować niewinność i uczciwość, marząc o bogactwie, a będąc ubogim do szpiku kości? Czy można być dzielnym, mając lat bardzo niewiele, a przyjaciół jak na lekarstwo? I czy wreszcie da się poskromić chęć posiadania czegoś nawet za cenę utraty szacunku do samego siebie?
Niewątpliwie Jim Hawkins wyszedł z tych prób zwycięsko, choć strachu najadł się niejednokrotnie co niemiara, a śmierć nieraz zajrzała mu w oczy. Kto jednak, dzieckiem będąc, potrafił być uczciwy wobec najnikczemniejszego łotra we własnym domu, temu później niestraszne są najbardziej nawet niebezpieczne pułapki zastawiane przez los. I czy kapitan Flint, czy Silver nie mają już nad nim żadnej władzy...